Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/517

Ta strona została uwierzytelniona.

tryumfującym głosem. Ależ naturalnie że naczelnik...
— Jaki naczelnik? — surowo zapytał prezes.
— Pan regestrator — rzekł pan Walery czyniąc ku Kazimierzowi uroczysty gest, jakim zwykł był prezentować go innym, gdy była tego potrzeba.
Tu zaczęła się jedna z tych smutnych scen, w jakich niewinność obarczona wszelkiemi pozorami przestępstwa, szuka do koła siebie broni, którąby mogła odeprzeć zwrócone przeciwko niej oskarżenia — i nie znajdując jej, plącze się w zaklętem kole, i coraz więcej wikła nici fatalnego węzła mającego ją skrępować.
— Dokument ten był fałszywzm — wyrzekł prezes głosem, w którym drżało daremnie hamowane oburzenie; — panowie wysłaliście go z biura... wiedzieć tedy musicie z kąd pochodził... musicie mieć udział w sprawie...
Kazimierz pobladł bardzo, potem gwałtowne rumieńce oblały czoło jego, które podniosło się z pewną instynktową godnością i obrazą. Pan Walery nie zdawał się w zupełności rozumieć o co chodziło, tylko oczy jego stały się więcej jeszcze biegające i pomieszane, a zwiędłe wargi roztwarły się nie od przestrachu lecz od niewypowiedzianego zdumienia. Ale ani rumieńce oburzenia i pełne