obelgą; ale w umyśle jego panowała światłość, rozniecona spokojnie gorejącą lampą nieskazitelnego sumienia, podsycana młodzieńczą wiarą w sprawiedliwość Boga i ludzi. Monilka jednak nie mogła znieść dłużej milczenia swego narzeczonego. Odjęła ręce od klawiszów, i wyciągnęła je ku ukochanemu.
— Kazimierzu! — zawołała, — co ci jest? dla czegoś taki smutny? dla czego wszyscy trzej wyglądacie jak gdybyście byli zdziwieni i przerażeni?
Kazimierz ujął w dłonie wyciągnięte ku niemu ręce dziewczyny.
— Monilko — rzekł zniżonym, nieledwie uroczystym głosem, — jeżeli ojcu twemu i mnie przytrafi się jakie nieszczęście, nie rozpaczaj nazbyt i nie trać nadziei... Ani szczęście — widzisz, ani nieszczęście nie mogą trwać zawsze... Byliśmy dotąd szczęśliwi... kto wie? w losie naszym zajdzie może zła jaka odmiana. Ale myśl zawsze że i to przejdzie... bądź mężną...
Głos jego zerwał się przytłumiony wzruszeniem. Monilka słuchała go blada i drżąca; zdawało się jej, że słyszy jakieś okropne, ostatnie pożegnanie...
— Gdybyś kiedykolwiek, — zaczął znowu Kazimierz, — gdybyś kiedykolwiek, najdroższa moja, została sama jedna, opuszczona, pozbawiona opieki i środków do życia, pamiętaj o człowieku, który mię wsparł i wychował... udaj się do..
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/524
Ta strona została uwierzytelniona.