Suszyc odpowiedział spokojnie. — Owszem, było, bo gdybym nie otrzymał tak w porę tej sukcessji; szanowny oto ten starozakonny Abraham, wystawiłby manatki moje na sprzedaż publiczną, a stary znajomy mój pan Fulgenty, byłby już blizkim wyrobienia na mnie wyroku uwięzienia za owe 1,000 złotych które mu byłem winien. Cóż, czy nie prawda?
Abraham i Fulgenty ze skruchą zwieszali głowy; nie mogli jednak zaprzeczyć słowom Suszyca, bo w istocie tak było jak mówił. Za całe usprawiedliwienie się smutnie tylko mówili. — I któż mógł kiedy spodziewać się, że pan raz jeszcze w życiu zostaniesz dostatnim człowiekiem!
— Tak, tak, kochani przyjaciele — z flegmą odpowiedział Suszyc, — niczego na świecie nie trzeba spodziewać się z taką pewnością jak niespodzianek.
— Co za rozum, co za dowcip — wołali z zachwyceniem ekswierzyciele Suszyca, i odchodząc rekomendowali mu jedni swe towary, inni swą serdeczną gotowość do wszelkich usług jakichby odtąd mógł od nich zażądać.
Suszyc śmiał się swym głuchym, przytłumionym śmiechem, który rwał się w jego piersi jak niewprawnie wygrywana gamma; a gdy drzwi zamykały się za odchodzącymi, skłaniał głowę na piersi, i wołał z gorzkim niesmakiem. — Któż uwolni mnie
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/542
Ta strona została uwierzytelniona.