Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/544

Ta strona została uwierzytelniona.

oczy, i sypiąc z za rzęs gęste pociski szronu i gradu, mówiła do córek: — Zadzierały one nosy przedemną! teraz nikt zabronić mi nie może abym swój z kolei zadarła, a tak wysoko, że i kociubą go nie dosięgną. I zadzierała nosa, a znajome jej widząc ją wchodzącą w bramę widnej pięknej kamienicy, w nowiutkim atłasowym pancerzu z emaljowanemi guzikami, i w kapeluszu na którym tryumfalnie powiewały różnokolorowe marabuty, kłaniały się jej z wielką uprzejmością i bardzo nizko spuszczały swe upokorzone nosy. Pani Honorata wstępując po szerokich czystych wschodach, zacierała swe chude kościste ręce tak energicznie, że aż stawy trzeszczały, a uśmiechała się przytem tak przyjemnie, że Dowcipna spoglądając z pod oka na matkę, uważała za właściwe zapytać. — Czy mamie się jeść chce? — Cóż to znowu za pytanie? moja ty najmilsza córko! wiesz przecie, że tylko cośmy spożyły obiad z czterech potraw. — Tak, odpowiadała „la fille terrible”, ale mnie się zdawało, że mama czuje ochotę odkąsić mi ucho. — Moja panno, jesteś dowcipną kiedy mówisz, ale byłabyś jeszcze dowcipniejszą gdybyś milczała, — mówiła matka rodziny, siłą wzroku swego przemieniając córkę w zmarznięte i pokryte szronem drzewo.
Ale dowcipna strząsała prędko z siebie lodowate kolce, jakiemi ją okrywało macierzyńskie spojrzenie. Co do mnie, — ciągnęła, — znajduję że wszyscy