Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/555

Ta strona została uwierzytelniona.

wyobrażenia o tem co się z nią działo, gdzie była, kto byli ci ludzie biało odziani, którzy przerażonym i niezupełnie jeszcze z mgły nieprzytomności oswobodzonym jej oczom, wydali się jakiemiś fantastycznemi, niepojętemi istotami. Ona o tym przybytku nędzy i choroby, słyszała niegdyś zdala tylko i niewyraźnie, a ilekroć słyszała o nim, samo jego imię budziło w niej przestrach, wstręt i litość. To też przez długą godzinę leżała na swem żelaznem łożu, biała jak pościel na której opierała zbolałą głowę, nieruchoma, zmartwiała ze zdumienia i grozy. Oczy jej zapadłe, błyszczące leniwym, wyczerpnięcie sił zdradzającym ruchem, posuwały się za blademi twarzami, które ocienione fałdami białej, grubej bielizny, spoczywały na łożach, lub krokiem chwiejnym lub powolnym przechodziły mimo niej podobne do cieni smutnych lub omdlałych. Umysł jej silił się na przypomnienie sobie dawnego życia, bo miejsce w jakiem się znalazła i obrazy jakie ujrzała, chorej jej wyobraźni wydały się światem jakimś innym, dotąd nieznanym. Daremnie jednak siliła pamięć; po godzinie dopiero słabym zarysem stanęły przed jej oczami postacie dwóch drogich jej istot. To jej dodało siły; uczuła niewymowną tęsknotę za ukochanymi, podniosła się na łożu, i błagające oczy podnosząc na jedną z przechodzących mimo osób, zapytała o ojca i o miejsce w jakiem się znajduje.