Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/585

Ta strona została uwierzytelniona.

dyczy, stawała się ponętną jak coś nieskończenie miękkiego i łaskawego. Z takim uśmiechem na ustach mogłaby ona wzorować do obrazu madonny, odpuszczającej w imię Syna swego grzechy całej ludzkości; albo jeszcze ewangelicznej Marji, idealnie rozkochanej w niedosięgłym dla niej bozkim oblubieńcu. Hrabia upoił się na chwilę tym uśmiechem Ewy, ogarnął ją ramionami i przycisnął do piersi z rozkoszą i wdzięcznością; niemniej jednak pogoda wyniosłego czoła jego była zmąconą, i z oczu nie zniknęło całkiem to pytanie, które zamgliło uprzednio pokrywającą je niezmąconą radość. Niedopowiedziane słowo Ewy, spostrzeżony przez niego ciemny rumieniec jej, na widok przeczystego oblicza jego matki, bladości jej nagłe i dziwny wyraz zalęknienia, odbijający się w całej jej postaci — zapadły mimowiednie w głąb umysłu hrabiego, tworząc tam niby drobną linję cienia, przerzynającą tło dotąd nieposzkalowanie jasne.
Parę dni minęło. Wszystkie przygotowania do podróży jaką nowi małżonkowie odbyć mieli w celu wspólnego zwiedzenia obcych krajów, dokonanemi były; powóz nawet obciążony mnogiemi pakunkami stał przed gankiem willi, a Ewa stojąca przed wielkiem lustrem swej gotowalni, jedwabnym sznurem opasywała w stanie swoją podróżną aksamitną suknię, która luźna i powłoczysta, wspania-