patrzył w przestrzeń i uśmiechał się łagodnie, Anatol siedział nieporuszony z zimną i surową twarzą, Ewa płoniła się i bladła na przemian. Czuła ona że imię jej brzmiało w myślach dwóch tych ludzi podczas gdy zamieniali swe tak sprzeczne zdania; tylko że jeden z nich zwracał się ku temu imieniu z dobroduszną, dziecięcą niemal wiarą, a drugi okrywał je gorzkiem szyderstwem sceptyka, któremu przed chwilą rozdarto serce. Spojrzenie młodej kobiety kilka razy podniosło się na twarz Anatola. Pochyliła się nieco naprzód, pobladła, wargi jej drżały, w przezroczystych oczach dziwny jakiś zapłonął ogień. I znowu przez chwilę zdawać się mogło, że obie dłonie drżące i rozpalone wyciągnie ku temu człowiekowi, w którego twarzy z za skamieniałej jakby nieruchomości, czuć było drganie śmiertelnego bólu, a w oczach z chłodnem zamyśleniem przesuwających się po najbliższych przedmiotach, gorzały na dalekie dno odepchnięte iskry dumnego żalu i gorzkiego jak piołun zwątpienia.
W łonie tej pięknej kobiety powstał znowu na chwilę bój straszny — lecz skończyć się musiał tak samo jak przed godziną; bo łza która oszkliła źrenicę, cofnięta pod powiekę, zniknęła bez śladu, a na pobladłych ustach osiadł ten jednostajny, stereotypowy uśmiech, z jakim światowe kobiety zwykły przyjmować gości.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.