Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

Drogę zabiegło mu to samo dziecię, które go przed paru godzinami pierwsze powitało w tym domu.
— Kuzynie Anatolu! — wołała Krysia, zbliżając się leciuchno i szybko jak motylek o błękitnych skrzydełkach; odchodzisz już, a z Krysią nie pożegnałeś się! to nie pięknie z twej strony! Ale prawda! jutro zapewne przyjdziesz znowu do nas! nieprawdaż?
Anatol pochylił się nieco i w zamyśleniu przesunął dłoń po ciemnych falujących włosach dziewczęcia. — Nie, Krysiu, jutro nie przyjdę — odrzekł zcicha.
— Nie przyjdziesz! a więc zapewne pojedziesz znowu do tej nieznośnej stolicy! Szkoda! Jabym chciała abyś z nami nazawsze już pozostał!
Dziwny uśmiech okolił usta Anatola.
— To być nie może! dziecię! — szepnął, i raz jeszcze zapuścił wzrok w głębię tej perspektywy, utworzonej z kilku świetnie przybranych komnat, w końcu której oblana powodzią białych i błękitnych świateł, siedziała Ewa. Przed kilku godzinami marzył on zapewne, że w pięknem tem miejscu przepędzi wiele, wiele chwil rozkosznych w upojeniu podzielanej miłości, w zapomnieniu o wszystkiem co gdzieindziej czekało nań z troską i boleścią. W wyobraźni swej widział się przechadzającego w tem mieszkaniu ręka w rękę z kobietą ukochaną; marzył, że śliczna głowa jej spoczywać