Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

słowików... W Dolinach słowików mnóstwo śpiewa w maju... prawdziwy chór...
W ten sposób Ewa mówiła przez parę jeszcze minut; byłto prawdziwy grad słów, które wypadały z jej ust przerywane, ale pośpieszne. Przytem uśmiechała się ciągle. Suche jej oczy błyszczały, blade chude ręce czyniły w powietrzu gesta, które utraciły zwykłą swą miękkość i powolność, a stały się dziwnie ożywione, ostre i niemal gorączkowe. Chciała widocznie pokazać się nietylko uprzejmą i swobodną, ale wesołą, zdrową i szczęśliwą. Naraz jednak zabrakło jej oddechu; pragnąć utaić słabość, która ją ogarniała, zaśmiała się prawie głośno, ale wnet potem oparła ramię o poduszkę sofy, głowa jej zwisła na piersi, uśmiechnięte przez chwilę usta zwarły się, a zebrane w koło nich drobne zmarszczki uwyraźnione i nieruchome, rzuciły znowu na twarz jej, znikłe z niej na chwilę piętno cierpienia i zwiędnięcia.
Wtedy i na twarz Dembielińskiego spadł na jedno mgnienie oka wyraz dziwnie przykry. Byłto wyraz niby zawodu połączonego ze zniechęceniem, a nawet zawstydzeniem. Być może iż widok kobiety tej tak boleśnie i dumnie silącej się na okazanie się mu wesołą i szczęśliwą, a w gruncie tak bezsilnej, znękanej i zwiędłej, — poruszył w sercu jego strunę litości, i zawstydził w nim tę myśl zawziętą i mściwą, która przez długie lata żyjąc w pysznej