Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

sta, zdradzała przyzwyczajenia energiczne i krzepkie, skłaniające miłośnika natury do przepędzania wczesnych poranków pod wiejącem świeżemi powiewy otwartem niebem, wiodące myśliciela w te oderwane światy badań i myśli, śród których dusza zdrowa i bystra, część zdrowia swego i bystrości zapożycza ciału.
A jednak wzrok umiejący patrzeć i dostrzegać, musiałby dostrzedz w fizjonomji hrabiego nieujęte, lecz widoczne ślady postarzenia nie ciała ale ducha... Na wielkiem czole jego, pośród charakteryzujących je nieregularnych wyrzeźbień i wypukłości, wiło się kilka głębokich zmarszczek; ale znać było że nie wyżłobiły je tam ani nagle doświadczane boleści, ani ciosy jednorazowe, ale że powstały one z szeregów ciężkich, smutnych myśli, odnawiających się często i trwających w umyśle długo. W oczach szarych, pięknych, nie formą, ale wyrazem, nie świeciła już dawna pogoda ducha, będącego w zgodzie z całym ustrojem świata; były one zmącone nieco, i również jak zarys, w jaki ułożyły się łagodne usta, odźwierciedlały chwilami walkę wewnętrzną, toczoną z jakąś złą, serce i umysł przygniatającą zmorą. W całej powierzchowności człowieka tego nie było najlżejszego śladu goryczy, ani gniewu, ani zwątpienia i szyderstwa; była ona jak dawniej otwartą nakształt karty wyraźnemi zgłoskami zapisanej, szlachetną i przewa-