— Nie — odpowiedziała, — spojrz tylko dobrze w siebie samego.
— Patrzyłem — wyrzekł Dembieliński.
— I widziałeś — dokończyła Krystyna.
— Co widziałem? — zagadnął gość.
— Światło ideału, które pociągało cię ku sobie, chociaż postanowiłeś nie iść ku niemu.
Tym razem dziwny ogień błysnął w czarnych i milczących jak otchłań oczach mężczyzny.
— Krystyno? — zawołał głośniej nieco niż zwykł był mówić, — zkąd ty wiesz o tem?
— Z pism twoich kuzynie i ze wspomnień jakie zachowałam o tobie — odparła Krystyna.
Dembieliński nie odpowiedział już nic, i szedł dalej w milczeniu z brwią nieco ściągniętą, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Na jedno mgnienie oka twarz ta dumna, obojętna, niedbała, pokryła się wyrazem bolesnym, niemal ponurym.
Przy stole gość i gospodarze zdawali się ściślej z sobą poznajamiać i wzajemnie zbliżać ku sobie. Serdeczna gościnność hrabiego, otwarte i swobodne obejście się Krystyny, wpłynęły może na zamknięte w sobie, skłonniejsze do milczenia niż do wywnętrzania się usposobienie gościa. Rozmowa toczyła się o przedmiotach dalekich ale zajmujących, i coraz stawała się żywszą. Dembieliński mówił tak jak pisał, świetnie, dowcipnie, porywająco; o rzeczach znanych umiał opowiadać w sposób
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —