Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

niby magnesem, jakim przejęte było własne jego serce; zbliżał się do nich z tem z góry powziętem wyobrażeniem, że jeśli nie są doskonałymi, to z pewnością stać się takimi mogą. Szanował on oddawna piękną intelligencję, energiczną i wytrwałą pracą Dembielińskiego; a jeśli i miał cokolwiek do zarzucenia drodze jaką on obrał, albo zasadom które wygłaszał, to zarzuty te ukryły się teraz w najdalszej głębi pobłażliwego i chętnego zawsze do myślenia dobrze o innych jego umysłu. Ewa nawet nie naruszała w niczem tej harmonji, jaka zapanowywała stopniowo w małem gronie tych ludzi, niepodobnych wprawdzie do siebie z wielu względów, ale połączonych jednostajnością wysokiej oświaty, i wzajemną ku sobie życzliwością. Cicha i spokojna jak dziecię spoczywające po długim płaczu, Ewa siedziała nieruchomo prawie na swem miejscu gospodyni domu, zrzadka tylko i zcicha wrzucając do rozmowy słowo lub uśmiech. Słowa te nie były już gorączkowe, ani uśmiechy przymuszone; jakaś niewypowiedziana słodycz granicząca prawie z uczuciem szczęścia rozlała się po bladej, zwiędłej jej twarzy; oczy jej przygasłe i okrążone drobnemi zmarszczkami, ale barwą i wyrazem przypominające w tej chwili niezapominajkowe, łagodne oczy dawnej, pięknej Ewy, nieustannie prawie tkwiły w twarzy gościa. Zdawało się że przypominała coś sobie, i że cała jej dusza nagłem wstrzą-