niespodzianie, przepędzały długi, zimowy wieczór. Ewa cicha, słodka i nieruchoma jak przed godziną, siedziała w pobliżu kominka, tak jednak, że twarz jej kryła się w cieniu. Hrabia prowadził rozmowę z ożywieniem, które kazało domyślać się przyjemności, jakiej doświadczał znajdując w gościu swym człowieka z równym mu, choć może innemu kierunkowi podległym umysłem. Krystyna w przyległym pokoju urządzała herbatę.
— Jak widzę kuzynko — rzekł Dembieliński przyjmując podawaną mu przez nią filiżankę, — nauka i sztuka, którym oddajesz się z takim zapałem, czego dowody widzę w twoich rozmowach i tych pięknych rysunkach, pozostawiają ci dość czasu do trudnienia się gospodarstwem?
Krystyna chciała odpowiedzieć, ale Ewa ozwała się z pośpiechem:
— Krysia odkąd dorosła, wyręcza mię w zajęciach domowych, których jak pan pamiętasz może, nie lubiłam nigdy.
Dembieliński zwrócił się znowu ku Krystynie. — A ty kuzynko czy lubisz te zajęcia?
Piękna dziewczyna stała naprzeciw ogniska cała oblana gorącem światłem. — Lubię — odrzekła po chwili namysłu, — lubię wszystko co jest na świecie.
Dembieliński uśmiechnął się. — Na świecie są różne rzeczy — rzekł, — dobre i piękne, złe i brzydkie. Czy lubisz także te ostatnie kuzynko?
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —