Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
—   112   —

— Na szczęście kuzynie, mało ich dotąd spotykałam.
— A gdybyś je spotkała? — zapytał mężczyzna z dziwnem na nią wejrzeniem.
— Pragnęłabym na ich miejscu postawić dobre i piękne.
Dembieliński odwrócił od niej wzrok zamyślony i wpatrzył się w ogień. — Zło jest upartem — mówił zwolna.
— Ale dobro jest zaraźliwem, kochany panie — wesoło dorzucił hrabia, który przerwał przechadzkę po pokoju, i stanął pomiędzy dwojgiem rozmawiających.
Dembieliński zwrócił się ku mówiącemu. W twarzy jego tak zimnej i niedbałej z rana, dostrzedz można było pewną ledwo dostrzegalną zmianę. Chłód jej zdawał się zwolna tajać, z zarysu ust zniknęło szyderstwo.
— To pewna, panie hrabio — wyrzekł po chwili milczenia, — że cisza panująca w tym pięknym domu pańskim jest także zaraźliwą. Od kilku godzin zatapiam się w niej wzrokiem i słuchem jak w żywiole całkiem dla mnie nieznanym, wydaje mi się nawet, jakby żywioł ten wpływał we mnie samego. Muszę przyznać, że jakkolwiek nie znałem go dotąd całkiem, a może właśnie dla tego, że go nie znałem, znajduję w nim pewien niewytłomaczony i wcale oryginalny powab.