Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

strzedz cię będą moje bibljoteki, zbiory, obrazy, które spólnie z sobą samym ofiaruję na twe usługi.
Dembieliński dziękował hrabiemu milczącym uściskiem dłoni, który jednak cieplejszym był i serdeczniejszym, niż można było spodziewać się po zimnej, niedbałej jego postawie. Wydawał się zamyślonym, patrzył chwilę w ogień i nie odpowiadał.
— Pozostań pan z nami — raz jeszcze powtórzyła Ewa, i znowu na światło ognia wysunęła twarz, zróżowioną tym razem rumieńcem niepokoju i obawy. Obawiała się widocznie odmowy gościa, i ręce jej splotły się mimowili pomiędzy fałdami sukni z prośbą, która jeśli nie gwałtowną, wymowną była jednak. Oczy Dembielińskiego przesunęły się zwolna po jej twarzy, niby pragnąc wyczytać z niej, czy słowa które mówiła były szczere; potem podniosły się tam, kędy nieruchoma i milcząca w różowej łunie ogniska stała Krystyna. Któż wytłomaczy dla czego wzrok pięknej dziewczyny, przezroczysty i głęboki jak tonie spokojnego morza, a jasny jak tęczowe łono brylantu, zmienił nagle blady koloryt twarzy gościa? Byłożto migotliwe odbicie błądzących w przestrzeni jaskrawych świateł, albo nagłe podniesienie się w piersi młodego mężczyzny fali wzruszenia nieznanej, śpiącej dotąd? Po wyniosłem, zbrużdżonem w zamyślone fałdy czole Dembielińskiego, przemknął błyskawiczny rumieniec, i przez