Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.
—   123   —

docznie wrażeniem. Po ustach jego pobladłych trochę może od myśli, które oblegały go śród nocy, przemknął uśmiech.
Drzwi wchodowe stuknęły po raz drugi; hrabia Seweryn wyszedł na dziedziniec we wczorajszem swem szaraczkowem ubraniu, i przysłaniając dłonią oczy olśnione blaskiem iskrzącego się śniegu, zawołał. — Krysiu!
Dwie kobiety znajdujące się już w połowie dziedzińca odwróciły twarze; jedna z nich pozostała na miejscu, druga krokiem tak lekkim, jak gdyby zamiast po twardym, chropowatym śniegu, stąpała po gładkiej miękkiej murawie, poskoczyła na spotkanie wołającego ją mężczyzny.
Ojciec i córka powitali się uściskiem ręki, i kilka chwil rozmawiali ze sobą z ożywieniem, poczem pierwszy zwrócił się ku zabudowanium gospodarskim, druga połączyła się ze swą towarzyszką, i wraz z nią przebywszy bramę podwórza, pomknęła drogą kręto biegnącą śród wzgórz i dolin; ku widniejącemu zdala szerokiemu pasowi lasów.
W niespełna godzinę potem, daleko bo o parę wiorst od Dolinieckiego dworu, wązką, całkiem prawie zawianą śniegiem drożyną, dwie młode kobiety szły ku zblizka już ukazującemu się lasowi, a o parę staj za niemi w tym samym kierunku postępował Dembieliński, ubrany stosownie do pory i miejsca. Choć postępował w tym samym kierunku i nie spusz-