Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

się za swą towarzyszką, i spostrzegła swego krewnego, idącego ku niej zwykłym sobie, niedbałym krokiem.
— Dzień dobry, śliczna kuzynko — rzekł podając jej rękę — zobaczyłem cię wychodzącą z zamku i udałem się za tobą. Czy się na mnie za to nie gniewasz?
Jeżeli słowami swemi wywołać chciał na twarz Krystyny rumieniec zmieszania, tak częsty na licach dziewiczych, omylił się. Krystyna nie była ani zmieszaną jego widokiem, ani rozgniewaną tem że ją ścigał.
To rzecz tak prosta, kochany kuzynie — odrzekła; poranek na wsi jest tak piękny, że zapewne chciałeś mu się przypatrzeć.
— Widziałem go przez okno mego pokoju, — z uśmiechem odparł Dembieliński.
— I jakież uczynił na tobie wrażenie?
Mężczyzna wzruszył ramionami. — Jestem profanem pod tym względem, nie umiem wielbić uroków natury.
Krystyna popatrzyła na niego uważnie. — To nie prawda, kuzynie — rzekła — postanowiłeś sobie tylko nic nie uwielbiać...
— Czy wiadomość tę zasięgnęłaś także z pism moich, Krystyno?
— Po części z pism, a po części ze wspomnień.
— Z jakichżeto wspomnień, śliczna kuzynko?