Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.
—   129   —

— Ani jedno ani drugie kuzynie; przyszłam tu po prostu dla tego, aby skłonić pewną nieszczęśliwą kobietę do przyjęcia pracy lżejszej niż ta, którą spełnia teraz.
Urwała nagle, bo o kilkadziesiąt kroków ukazała się postać kobieca, na pierwszy rzut oka dziwnie się przedstawiająca. Wychyliła się ona z za ścieżyny wązkiej, zaledwie dostrzegalnym szlaczkiem wijącej się śród zarośli leśnych, i zdala wyglądała na istotę jakąś bezkształtną, zgiętą prawie we dwoje, z garbem na plecach, sunącą się raczej niż idącą. Przy zbliżeniu dopiero można było w niej poznać kobietę odzianą grubym baranim kożuchem. Stopy miała okryte skórzanem obuwiem, ciężkiem i zrudziałem; głowę jej obwiązywała wielka perkalowa chustka spłowiała i bez koloru, jakby stara wynoszona szmata; na plecach dźwigała wielki kosz, upleciony z grubej łozy, opatrzony nakrywą, a wyglądający zdala jak przyrośnięty do pleców, bezkształtny garb. Kosz ten jakkolwiek wielki, nie musiał być ciężkim, bo nic w nim nie było; a jednak niosąca go kobieta zginała się jakby pod wielkim ciężarem. Była już o parę kroków od spoglądającej na nią Krystyny, a jeszcze nie wyprostowała postaci; podniosła tylko twarz, spojrzała i przystanęła. Jeżeli postać kobiety z koszem mogła wydać się dziwną i bezkształtną komuś z daleka na nią patrzącemu, to