Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.
—   141   —

mną, drwiącą i pogardliwą. Brzydka twarz włóczęgi zadrżała w nowym przystępie strachu, usta jego zaledwie widzialne śród ognistego zarostu, poruszyły się cicho wyrzeczonem zaklęciem; cała postać gwałtownie rzuciła się wtył, a po chwili słychać było w oddali łamiące się pod ciężkiemi stopami mchy i paprocie, i stłumiony chrzęst szybko rozsuwanych gałęzi. Dembieliński zaśmiał się zcicha.
— Koniec końców, — rzekł do siebie odchodząc zwolna, — dobrze się stało, że głowa moja nie spotkała się z kijem tego potężnego chłopa! Gdybym tak znagła legł trupem, byłaby to niespodzianka nie lada dla tego zacnego hrabiego i dla ślicznej mojej kuzynki! Ciekawym bardzo, jakiebyto wrażenie uczyniło na Krystynie, gdybym został zabity w lesie jej rodziców? — Zaśmiał się znowu półgłosem, ale nagle zamyślił się. — Co mię obchodzić mogą wrażenia tej dziewczyny?
Szedł zwolna, niedbale, zapuszczając się coraz bardziej w głębię lasu. Po kilku minutach jednak stanął, spojrzał na zegarek, i rzekł: — Trzebaby się wszakże ztąd wydostać. Śliczna kuzynka moja ukończyć już musiała ranną swą ekskursję i wrócić w progi swego domu. Chciałbym coprędzej opowiedzieć jej przygodę moją z rozbójnikiem.
Rozejrzał się w około, i zobaczył wdali rzedniejące drzewa, pośród których kręto biegła droga,