Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.
—   142   —

szersza nieco od ścieżki którą postępował dotąd. Kilkoma szerokiemi krokami przebył dzielącą go od owego miejsca gęstwinę, i stanął na drodze, na której znalazł ślady sań wiejskich wiodących zapewne w czyste pole. Lasy Dolinieckie były wszakże rozległe; a lubo droga którą postępować zaczął Dembieliński uczęszczaną była widocznie, i ku krańcowi gęstego boru zmierzała, to jednak zaledwie po całogodzinnym wytrwałym pochodzie zdołał wyjść na szeroką, otwartą przestrzeń. Przestrzeń ta przecież była nawpół tylko otwarta, bo przysłaniały ją szeregi wzgórz wzniosłych, których najwyższe zwać się już nawet mogły górami. Ludzkich mieszkań nie widać tam było wcale, kryły się one może w dolinach albo na przeciwległych stokach gór; miejsca zaś które Dembieliński po wyjściu z lasu ogarnął spojrzeniem, wyglądało dziko, samotnie, prawie pustynnie a bardzo wspaniale. Orjentować się tu człowiekowi nieznającemu miejsca trudno było, niemal niepodobna. Brzegiem biegły gęsto bory i lasy, to podnosząc się, to uginając wraz z falistym gruntem; z drugiej strony w półkole rozrzucone i w najrozliczniejsze kształty i wysokości wyrosłe pagórki, stały pookrywane białemi oponami, na których tle ciemniały zrzadka karłowate świerki. Szmaty uprawnych pól sterczały wystającemi z nad śniegu kolcami zeschłych ostów i badyli; na najdalszym planie, pod samym skrajem