Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.
—   146   —

Pora śniegów i chłodów, szronów i wichrów znajdowała zawsze między ludźmi najmniej pierwców i miłośników. Serca miękkie i rzewne lgną do wabnego uroku wiosny, umysły melancholijne skłaniają się ku smętnej lecz łagodnej jesieni; zima posiada surową postać, która przestrasza wesołych, razi rozpieszczonych, martwo i nieponętnie wygląda dla tych, którzy lubują się wdziękiem, a sami nie są dość wysocy, aby pojąć wspaniałość. Ale ludzie ze sfałszowaną, zduszoną, gwałtem do milczenia skłonioną wyobraźnią, z uczuciem poezji zapartem w najdalszy zakąt serca, z umysłem drwiącym, sceptycznym, brzydzącym się oklepanką i pospolitością, mogą deptać pogardliwie po łąkach kwiecistych, omijać bez spojrzenia linje i róże polne, z lekceważącym uśmiechem słuchać trelów słowiczych. Dzikie rozłogi pokryte śnieżną oponą, surowe, milczące niebo z przemykającemi pod niem stadami ciemnych chmur i czarnych ptaków, alabastrowa rzeźba drzew i szkliste szyby zamarzłych jezior, — uspakajają nieufność, usypiają szyderstwo, spędzają straże czuwające nad wyobraźnią. Szyderca i sceptyk nie spodziewa się tu uwielbienia, i dla tego właśnie, pomimo wiedzy swej, zrazu uwielbiać zaczyna. Nikt mu nie zaręcza że znajdzie tu piękność, i dla tego właśnie on ją znajduje. Dla istot czułych i naiwnych, wiosna jest pierwszą literą w abecadle natury; nieufni i nadwerężeni