Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
—   150   —

Ewy świeciły dnia tego dziwną promienistością i słodyczą wejrzenia; patrzyła przez nie ubiegła jej młodość, jakby wydrzeć się z nich pragnęła na świat, zmartwychwstać i zajaśnieć nowem życiem. Dłoń, którą podała gościowi na powitanie, nie była już sztywną i drżącą jak wczoraj, ale objęła jego dłoń uściskiem ciepłym i serdecznym. Zaraz potem jednak Ewa zwróciła się w głąb pokoju, i usiadła obok męża, który z kolei witał przybyłego.
— Byliśmy niespokojni o ciebie, kochany nasz gościu — rzekł serdecznym swym głosem. — Krystyna mówiła nam, że zapuściłeś się w głąb lasu, a wędrówki po stronach nieznanych nie zawsze bywają bezpieczne.
— Panie hrabio — z uśmiechem odpowiedział Dembieliński — z własnego doświadczenia przekonałem się dziś o tej prawdzie, smutnej dla miłośników puszcz i pustyń.
Zwrócił się do Krystyny, i dodał.
— Przepowiednia twoja droga kuzynko, ziściła się. Dolinieckie lasy są widocznie krainą wrażeń i awantur; nie mogłem uciec od nich jakkolwiek chciałem. Po chatce w lesie i księżniczce, nadybałem rozbójnika.
Ewa wydała lekki okrzyk przerażenia, i osunęła się na poduszki sofy; ale Dembieliński nie usłyszał jej okrzyku, i nie spostrzegł nagłego zesłabnięcia, bo oczy jego zdziwione nieco ale zarazem jaśnieją-