Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.
—   151   —

ce, niedającą się ukryć radością patrzyły na twarz Krystyny, po której tle świeżem i zarumienionem przemknęła błyskawiczna bladość. Byłoto jedno okamgnienie. Piękna dziewczyna z troskliwem zajęciem popatrzyła na gościa.
— Kuzynie! — rzekła — mówisz tonem żartu o rzeczy, która jednak może być zupełnie prawdziwą. Lasy Dolinieckie są bardzo obszerne, i jedną stroną swą łączą się z puszczą na wiele mil rozległą. Z tego zapewne powodu złoczyńcy szukają w nich nieraz schronienia, i pomimo czujnej straży nie zawsze odkrytymi być mogą...
— Czy wiesz, kochany panie — przerwał hrabia żywo poruszając się na swem krześle, że posiadanie tych lasów wkłada na mnie obowiązek tak dla mnie ciężki, iż go, pomimo że jest obowiązkiem, prawie nienawidzę. Wystaw sobie, że każdego prawie roku strażnicy moi chwytają jakiegoś nieszczęsnego, którego ja znowu jako właściciel gruntu oddawać muszę w ręce sprawiedliwości. Tak być musi i powinno, wiem o tem; a jednak tak mi się sprzykrzyło być niejako narzędziem kary, że gdyby nie ekonomiczne względy obowiązujące każdego dobrego obywatela, kazałbym wyciąć lasy moje do ostatniego drzewka. Niechby już ci nieszczęśliwi ukrywali się gdzieindziej, i niechby tam kto inny trudnił się oddawaniem ich na ofiarę sprawiedliwości i bezpieczeństwu publicznemu. Jam do tego nie zdatny. Po każdym