o poręcze krzesła, i rzekł z nic nieznaczącym uśmiechem.
— Zapuściliśmy się w poważną dyssertację a zapomnieliśmy o rozbójniku...
Ewa, która nie zdawała się wcale słuchać toczonej przed chwilą rozmowy, ale wodziła po pokoju zamglonemi oczami, które co chwila, nieprzezwyciężonym jakby pociągiem owładane, zatrzymywały się na twarzy gościa, — drgnęła na odgłos ostatniego wyrazu, i wydała powtórny okrzyk przerażenia.
— Rozbójnik — zawołała, — mój Boże! rozbójnik!...
Ewom salonów nie znającym nic na świecie prócz raju, w którym zrodziły się i wychowały, często na mniejszą chwałę Boga i szkodę bliźniego, rozbójnik przedstawia się nie inaczej jak w legendowej postaci. Watowane ściany i puchowe wezgłowia nie powiadają im o tem, że skinienie jednego z ich paluszków białych i drobnych, może zadawać ciosy nie ustępujące w mocy i skuteczności ciosom maczugi rozbójnika. Ewa choć doszła czwartego lat dziesiątka, zawsze jednakowo lękała się ciemnego pokoju, umarłych, cieniów na ścianie, dziadów brodatych, czarnych cyganów i rozbójników. Gdy więc gość jej powtórzył raz jeszcze straszny dla niej wyraz, przysłoniła dłonią oczy i zawołała. — Rozbójnik! mój Boże! rozbójnik!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.
— 156 —