Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
—   161   —

tak była bladą, że zaledwie się różniła od lnianej barwy włosów; rysy jej ściągłe, kształtne, uderzały dziwną nieruchomością, tak jak i wielkie błękitne źrenice przybierające chwilami połysk szklany, poruszające się rzadko i bardzo powoli, najczęściej zaś utkwione nieruchomo w jeden punkt, jakby w zapatrzeniu się jakiemś lub zamyśleniu trudnem do przerwania.
Martwota rysów i oczu nie czyniła bynajmniej twarzy dziewczyny bezmyślną, ani sztywną; przeciwnie, malowała się na niej pociągająca łagodność, a każde poruszenie jej źrenic nadawało jej wyraz pojętny, nawet rozumny. Usta tylko delikatnie wykrojone i blade, miały w zarysie i układzie coś dziwnie smutnego. Nie byłto widocznie smutek doraźny, w danej chwili poczuwany; ale ciągły, snać oddawna powzięty i noszony, zrosły jakby z naturą tej dziewczyny i najgłębsze jej tło stanowiący. Chód jej, gdy przebywała obszerną salę, spokojny był i lekki, ale powolny. Powitała Ewę i hrabiego milczącem pocałowaniem ręki, i usiadła obok Krystyny, która przemówiła do niej kilka słów głosem paufałym i przyjaznym. Dembieliński patrzył na dwie młode dziewczyny siedzące obok siebie i jednostajnie ubrane. Nie uśmiechał się; i owszem, wydawał się poważnym i zamyślonym. Myślał zapewne o tem, jaki dziwny zbieg okoli-