Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.
—   165   —

pytanie gościowi łudziła się może przypuszczeniem, że wzrok jego tak często tkwiący w twarzy jej córki, szuka tych linij i kształtów, jakie w młodości odznaczały twarz matki; że widocznie zajmując się córką, zajmuje się on jeszcze wspomnieniami chwil dawnych spędzonych niegdyś z matką. Odpowiedź Dembielińskiego nie pozostawiała cienia tych złudzeń. Patrzył on na Krystynę z upodobaniem, bo przypominała mu utraconą, jedyną siostrę, i tak jak tamta była cudownie piękna. Przy końcu obiadu, zefirowy głos Ewy podniesiony ożywieniem, i śmiech jej podobny do srebrzystej wiolinowej gammy, nie rozlegały się już za stołem. Siedziała nieruchoma, z dwiema głębokiemi, przykremi zmarszczkami na czole, ze zwartemi ustami, których końce zwisły w dół z wyrazem goryczy, z powiekami spuszczonemi i jakby nabrzmiałemi od łez gwałtem pod niemi tajonych. Powstawszy od stołu, tak jak wczoraj pożegnała obecnych skinieniem głowy i uśmiechem, i odeszła do swych pokojów; ale uśmiech jej nie był już wczorajszym słodkim uśmiechem, a krok chwiejnym stał się znowu i omdlałym. Wczoraj było w niej zbudzenie się z apatji do życia; rozkosz na widok człowieka, którego obraz, nie myśląc może o tem, nosiła w sercu i pamięci przez długie lata, nieustannie. Dziś już to odnowione w niej życie sprawiało jej męczarnie; widok któremu oddawała się wczoraj z cichem poczuciem