Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.
—   169   —

z zamyślenia, jakież były te, których dziś doświadczyłeś?
— Po raz pierwszy od dawna, — zaczął Dembieliński, — spotkałem się oko w oko z panią naturą.
Zatrzymał się na chwilę, jakby wahał się czy ma mówić dalej. Był w nim instynkt skrytości i przyzwyczajenie do powściągania się ustawicznego, które tamowały mu mowę. Krystyna nie spuszczała z jego twarzy swoich dobrych, rozumnych oczu.
— I cóż ci powiedziała kuzynie ta wielka pani?
— Powiedziała mi, że jestem zuchwalcem, który nadaremnie usiłował wyśmiać jej powaby i kusił się o starganie więzów, jakie ona nakłada na każdego, kto z toni i odmętów życia wyniósł z piersi choć jedną niezgasłą iskrę młodości.
— A co jej na to odpowiedziałeś? kuzynie Anatolu.
— Wystawiłem jej w sercu mem ołtarz, i zapaliłem przed nią lampę, która palić się będzie póty, póki zostanę w Dolinach.
— A potem? kuzynie.
— A potem śliczna Krystyno, pęd życia lampę zgasi, ołtarz runie, zuchwalec dziś pokorny stanie się znowu zuchwalcem.
Żartobliwość tonu nie pokryła w zupełności tajemnej goryczy, jaka mieściła się w słowach. Krystyna milczała. Żar cichy, spoczywający na dnie jej źrenic, rozpalał się w płomień łagodny lecz gorący.