pokalaną bielą czoła, i dmoma gorejącemi brylantami oczu.
— Patrząc na Demblin, — mówił dalej, — myślałem o książce mojej, noszącej tytuł: „Złudzenia“, i postanowiłem zrobić drugie jej wydanie, poprawne, z którego wykreślę rozdział o wspomnieniach, pojętych jako złudzenie wyobraźni...
Uśmiechnął się, lecz uśmiech jego znikł znowu przed opływającem twarz zamyśleniem.
— Patrząc na Demblin, — mówił dalej, — uczyniłem postanowienie, że pojadę tam jutro... pojutrze... Bociany wierne są gniazdom swoim, i wracają do nich z długich podróży.... Ta cnota bociania ma nawet pewien powab, skłaniający do naśladownictwa....
Zapanowało na kilka chwil milczenie.
— Widziałem jeszcze — mówił dalej Anatol, — dużo śniegu. Patrząc na białe obszary myślałem, że dobrze być musi człowiekowi, który się czuje białym jak śnieg....
Nagle zamilkł, brwi jego ściągnęły się jakby pod wpływem silnie poczutego niezadowolenia.
— Dosyć już tej spowiedzi, — rzekł z gestem zdradzającym wolę nazwyczajoną do panowania nad uczuciami. — Jesteś kuzynko spowiedniczką cierpliwą i budzącą zaufanie; ale ja jestem penitentem, na którego nie spłynął jeszcze dar łaski i skruchy. Mówmy o czem innem!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.
— 171 —