Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.
—   178   —

Dembieliński powstał z siedzenia.
— Jak dawno... zaczął tym samym co pierwej przytłumionym, poważnym głosem. — Jak dawno... powtórzył i znowu nie dokończył pytania. Twarz jego świeciła śród zmroku bladością marmuru, ręka z nieruchomą mocą oparła się o hebanową płytę stołu. Nagle odszedł i stanął u okna w głębokiej framudze napełnionej półświatłem. Na mrocznem tle szyb profil jego rysował się piękny jak mistrzowska rzeźba, i jak ona nieruchomy. W linjach profilu tego prawidłowych jak symetrja, zgodnych jak harmonja, nie widać było najmniejszego ruchu ni drżenia. Nic w nich nie zdradzało myśli gromadzących się w głowie, ani uczuć powstałych w piersi. Po chwili dopiero ramiona człowieka tego skrzyżowane na piersi, rozprzęgły się; podniósł rękę, i powolnym ruchem powiódł nią po wyniosłem czole. Zarazem zwrócił się twarzą do pokoju.
— Kochana kuzynko — rzekł — twoja nimfa leśna chodzi zapewne spać razem z kurami, które hoduje?
Był to zwrot rozmowy niespodziewany; ale Krystyna obudzona z zamyślenia, odparła ze zwykłą sobie swobodą.
— Moja nimfa leśna, kuzynie, jest bardzo miłą i wykształconą osóbką, która pracuje w dzień, a wieczory przepędza ze swym mężem na czytaniu lub rozmowie.