Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.
—   185   —

przy kominie; poczem bezzwłocznie zajmował się naprawą wędzidła, które nie wiadomo dla czego psuło się zawsze.
Zabawy te, którym młoda matka oddawała się z niemniejszą jak dzieci wesołością, przerwane zostały stuknięciem drzwi od podwórza i odgłosem męzkich kroków w sieni. — Ojciec! — zawołało dwoje starszych dzieci — ojciec powraca! Młoda kobieta z dzieckiem na ręku powstała szybko, i parę pośpiesznych kroków uczyniła ku drzwiom; nagle jednak stanęła, bo zamiast oczekiwanego męża, ujrzała nieznanego sobie człowieka. Przybyły stał w progu na wpół tylko drzwi uchyliwszy; ale żywe światło napełniające pokój, pozwalało widzieć wyniosłą jego postać w wytwornem czarnem ubraniu, którego całą błyszczącą ozdobą był złoty łańcuszek od zegarka, kunsztownie wyrabiany i bardzo cenny.
— Łaskawa pani — ozwał się głosem bardzo grzecznym lubo zupełnie swobodnym — czy pozwolisz podróżnemu i zbłąkanemu wstąpić w te ściany, tak mile ogrzane i oświetlone?
— Pan Dembieliński! — zawołała młoda kobieta z wielkiem jak się zdawało uradowaniem; widziałam dziś pana z panną Krystyną, a teraz natychmiast poznałam... Chciejże pan wejść... pragnęłam bardzo poznać pana!
Naiwna ta odpowiedź wymówiona była tak serdecznym głosem, oczy młodej kobiety tak wesoło