Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.
—   186   —

zajaśniały, malinowe usta uśmiechnęły się tak szczerze, że chłodna twarz gościa stała się mniej trochę chłodną. Gosposia żwawo poskoczyła ku kominkowi, odsunęła ekran, a umieściła na jego miejscu najwygodniejszy fotel jaki znajdował się w pokoju.
— Gość w dom Bóg w dom — mówiła krzątając się — a w naszej ustroni leśnej goście bywają rzadkiem zjawiskiem. Usiądź pan proszę, przy ogniu; mąż mój zaraz powróci. Jakże jestem rada, że poznaję krewnego panny Krystyny. Kaziu — zwróciła się do najstarszego syna — pobiegnij zaraz i powiedz Anulce aby pośpieszyła z samowarem.
Chłopak, który siedział dotąd jak przykuty do swego drewnianego wierzchowca, i szeroko roztwartemi oczami wpatrywał się w nieznanego gościa, usłyszawszy rozkaz matki zeskoczył na ziemię, i pędem puścił się w głąb domu. Młodsza dziewczynka pozostała na swym stołeczku, tylko siedziała już teraz cicha i nieruchoma; najmłodsze nawet dziecię umilkło, i różową twarzyczkę przytuliwszy do piersi matki, bardzo uważnie i poważnie spoglądało na pięknego pana, który zasiadł niedaleko ogniska.
— Jak widzę — zaczął Dembieliński — pomimo nieczęstych gości przebywasz pani w licznem towarzystwie.
— O tak — zaśmiała się młoda kobieta — mam troje dzieci, i mogę zapewnić pana, że się z niemi