Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.
—   187   —

wcale nie nudzę. Zresztą i Sylwester wieczory najczęściej przepędza w domu; dziś się tylko trochę spóźnił. Zato po całych dniach zajęty. Mąż mój jest nadzorcą Dolinieckich lasów, a urząd to nie tak łatwy jak bywa gdzieindziej, bo gospodarstwo leśne prowadzi się w Dolinach systematycznie. Sylwester też mocno jest rozmiłowany w tem gospodarstwie, i doprawdy posądzam go, iż przebywa czasem w głębi lasów bez koniecznej potrzeby, ale tylko przez miłość dla natury, jak sam powiada.
Młoda kobieta mówiła jak ruszała się, żwawo; głos jej dźwięczny był i mile wpadał w ucho; gdy poruszała ustami, na różowych jej policzkach tworzyły się figlarne dołki. Byłato uosobniona żywość, wesołość i prostota.
— Dawnoż już państwo tu mieszkacie? — zapytał znowu Dembieliński rozglądając się po pokoju.
— Przybyliśmy tu z Sylwestrem nazajutrz po ślubie naszym; na wiosnę sześć lat się skończy jakeśmy się pobrali.
— A więc — ozwał się Dembieliński — sześć lat przeszło minęło już od pory, w której mąż pani przestał być urzędnikiem?
— Tak, ale zkąd pan wie o tem, że był nim kiedyś?
— Mówiła mi to krewna moja, Krystyna.
— Ach ta kochana, droga panna Krystyna! — zawołała kobieta, i chciała mówić coś więcej, ale do