— O tak, dość liczną — odpowiedziała podnosząc głowę; — ojciec mój — mówiła dalej z cechującą ją żywością i szczerością — był kiedyś urzędnikiem w N. a potem prawnikiem, ale nie wiodło mu się dobrze. Posadę utracił, klijenteli nie miał... na szczęście otrzymał sukcesję po jakimś krewnym, którego ja nie znam, bo mieszkał daleko — i to mu nadal byt ułatwiło. Siostr mam dwie; jedna z nich wyszła za mąż za obywatela wiejskiego, ale im także niedobrze się powodzi, bo szwagier mój ma wiele długów; druga siostra nie zamężna w domu... Moja matka...
Tu urwała nagle i znowu pochyliła się ku dziecięciu, które zamykało już do snu błękitne oczy; ale jakby czując potrzebę przeciągnięcia rozmowy, mówiła dalej. — Mam także dwóch braci.
I znowu urwała. Na pochylonej jej twarzy nie było już uprzedniej wesołości; zdawało się, że przyoblekła ją mgła smutnych jakichś przypomnień. Mgła ta wszakże zniknęła prędko, a figlarne dołki ukazały się na policzkach młodej kobiety, dwa razy jeszcze weselsze i figlarniejsze jak były przedtem, bo do pokoju wszedł mężczyzna wysoki, przystojny, czerstwy, z ciemnym zawiesistym wąsem, z ciemnem okiem patrzącem łagodnie i poczciwie, w ubraniu szaraczkowem zakrawającem na strój myśliwski, w wysokich butach zdradzających częste wędrówki
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —