— Nie, — odpowiedziała młoda kobieta, której wesoła twarz przestała być wesołą. — Ojciec mój żyje jeszcze dotąd, dzięki Bogu; mówię „dzięki Bogu“, bo go kocham szczerze. Ale tej nocy, o której mówię, strzaskał on swój flet, i więcej nigdy już nie grał.
— Zakrawa to na jakiś domowy dramat, — więcej do siebie niż do innych, wymówił Dembieliński, a głośno dodał: — Tak więc pani nie miałaś już sposobności słuchania muzyki?
— Nie było już jej w naszym domu od owej nocy; bo chociaż starsza siostra moja, ta która potem wyszła za mąż za obywatela, grywała na fortepianie, — ale gra jej nietylko że nie czyniła na mnie takiego wrażenia jak gra ojca, ale nawet jej nie lubiłam. Niezbyt wszakże tęskniłam do muzyki, bo znałam już wtedy poezję, ten pierwszy podarunek, jaki otrzymałam od mego Sylwestra.
— Zaprawdę, — zawołał Dembieliński zwracając się do gospodarza domu, — nie jeden władca świata mógłby pozazdrościć panu mocy rozporządzenia tak drogocennemi, a szczególniej osobliwemi podarunkami....,
— Moja żona ma zapewne na myśli żywsze poczucie piękna i dobra, które rozbudziło się w niej razem z rodzącą się naszą wzajemną miłością, — odpowiedział Sylwester grzecznie ale i poważnie.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —