Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.
—   199   —

mi w uszach wtedy, gdym czytała i myślała o ludziach noszących w sercu wielkie miłości i dokonywających pięknych czynów; twarz jego towarzyszyła mi zawsze ile razy roiłam o obrazach nieznanych mi w rzeczywistości, lecz czarodziejskich, składających się z pogodnego nieba, zieleni drzew, woni kwiatów, ciszy, zgody, zaufania i miłości. Nakoniec przywiązałam się do tego imienia i do tej twarzy tak, że zdawało mi się, iż gdyby one zniknęły z pamięci mojej, zapadłabym w jakąś okropną, ciemną, pustą przepaść. Słowem, pokochałam mego nauczyciela poezji, i nigdy potem ani na jedno mgnienie oka nie przestałam go kochać, chociaż połączenie się nasze spotykało wiele przeszkód i nastąpiło nieprędko.
Młoda kobieta mówiła to wszystko ze ślicznem połączeniem wesołości i rzewności, prostoty i wzniosłości. Po twarzy jej ładnej i hożej przebiegały uśmiechy, rozpromieniając ją i ożywiając; szare, błyszczące oczy zajaśniały parę razy łzą, wywołaną urokiem wspomnień, które jednak z pewnej strony miały w sobie coś boleśnego. W głosie jej czystym i rzeźwym nie zadźwięczała w czasie opowiadania ani jedna fałszywa nuta, mogąca podać ją w podejrzenie o nieszczerość lub przesadę. Widocznie mówiła prawdę z tą szczerotą trochę naiwną, która stanowi piękną właściwość serc prostych, kochających, ufnych, nie nadwerężonych ujemnemi uczu-