Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.
—   201   —

chleba na celu mająca, powszednie zwyczaje i prozaiczne widoki niewielkiego miasta. Każdy człowiek nie zupełnie upośledzony od natury, jakkolwiekby nizko stał na szczeblach społecznych, nosi w sobie pewne instynktowe pociągi ku rzeczom pięknym; trawiony bywa pewnemi wyższemi nad powszedniość pragnieniami, z których może nie zdawać sobie dokładnej sprawy, ale które nie są przecie niczem innem, jak przyrodzoną człowiekowi żądzą rzeczy wysokich, ciepłych, światłych i pięknych. Zawód biurowy któremu oddawałem się w pierwszej młodości mojej, jest jednym z najuciążliwszych może i najprozaiczniejszych zawodów, mianowicie dla ludzi, którzy rozpoczynają go dopiero, i pełniąc prace najcięższe, najżmudniejsze, usunięci są jeszcze od zajęć bardziej żywotnych i przemawiających do umysłu, pełnionych na wyższych już stopniach urzędowej hierarchji. Spędzanie całych dni śród sal nagich i zimnych, z piórem w ręku kreślącem szeregi wyrazów jednostajnych jak pacierz codzienny, suchych jak cyfry arytmetyczne, wprawia umysł w pewien stan ociężałości, nieledwie nudy; przytłacza i wysusza wyobraźnię, ale zarazem obudza w człowieku reakcję ducha, przez którą pragnie on żywo czegoś, coby go orzeźwiło, coby w życie jego wlało pewną summę wrażeń, i choć odrobinę uciechy dało sercu jego i wyobraźni.