Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
—   206   —

obojętny jak wprzódy. Może jakieś dalekie wspomnienie zapukało nieśmiało do jego umysłu, i obudziło w nim echa dawno uśpione. Salunia podała mu inną ćwiartkę, na której licznych składach dojrzeć można było nawpół już zatarty rysunek, przedstawiający dziewczynę z rozwianym włosem i dzbankiem w ręku.
— To wyjątek z Balladyny — rzekła; pamiętam, gdy go otrzymałam, przez całe lato nie mogłam jeść malin; a kiedy zostałam sama w ciemnym pokoju, strach mię zdejmował, bo zdawało mi się że widzę bladą Balladynę zbryzganą krwią siostry z dzbankiem jagód na głowie. — Tu — mówiła dalej — jest znowu wiersz pod tytułem: „miłość kobiety!“ Nie pamiętam go już teraz dobrze; wiem tylko, że ilem razy go czytała, zawsze rozmyślałam nad tem, w jakito sposób najlepiej można po nad błota i przepaście nieść w poświęconej dłoni serce Sylwestra...
Rozśmiała się głośno, zaśmiał i Sylwester, zaśmiał się nawet i Dembieliński, ale tym razem śmiech jego był szczery, i najzupełniej pozbawiony odcienia ironji cechującej go zazwyczaj.
— Jak widzę panie Sylwestrze — rzekł oglądając białą kartkę złożoną w kształt łódki, i przyozdobioną wyrysowaną nad wierszami parą gołębi — rysunek także nie obcym był panu. Hołdowałeś pan dwom naraz muzom.