Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.
—   207   —

— Nie — odpowiedział Sylwester — nigdy w życiu nie trzymałem w ręku ołówka dla innych celów ja wielce praktycznych i prozaicznych. Ale w owych czasach miałem przyjaciela, który wcale pięknie rysował. Ja tedy przepisywałem wiersze, a on przyozdabiał je symbolami i winjetami. Ileżto długich wieczorów jesiennych spędziliśmy w ten sposób! Biedny Kazio!
Smutek pokrył twarz Sylwestra, i wierne odbicie znalazł na świeżem licu Salusi, które zasępiło się także. Opuściła ręce na szkatułkę umieszczoną na jej kolanach, i z zamyśleniem wpatrując się w ogień powtórzyła: Biedny Kazimierz!
Ale i twarz Dembielińskiego ożywiona przed chwilą, zastygła znowu nagle. Możnaby rzec, że uderzyło go w tej chwili przykre jakieś przypomnienie, i wtrąciło napowrót w tę kamienną powłokę, z jakiej był się wychylił pociągnięty otaczającą go szczerotą i wesołością.
— O kimto pan mówisz? czy nie o tym młodym człowieku, który został wplątanym w historję jakiegoś fałszerstwa, a potem uwięzionym? O czemś podobnem mówiła mi dziś kuzynka Krystyna.
Zadał to pytanie tonem chłodnym i niedbałym; zarazem cofnął się nieco w tył wraz z krzesłem, tak iż twarz jego znalazła się zanurzoną w cieniu, który spływał od wystającego gzemsu komina.