— Tak — odpowiedział Sylwester — wspomniałem w tej chwili o Kazimierzu Chmurskim, tym poczciwym, szlachetnym chłopcu, zgubionym przez podłą intrygę garści łotrów, którzy sami wybornie ukryć się potrafili!
— I cóż się dzieje teraz z tą niewinną ofiarą? — zapytał głos z cienia.
— Masz pan zupełną słuszność, nazywając Kazimierza niewinną ofiarą; wszyscy oni są ofiarami, ci biedni ludzie, na których spadło niesłuszne podejrzenie. Winowajców nie odkryto dotąd, chociaż z razu brano się do tego bardzo żwawo i gorliwie. Komisje przybywały po komisjach, śledztwa następowały po śledztwach, przyczem ilu ludzi ucierpiało trudno obliczyć; gdyż jak pan wie, w kraju naszym nie istnieje prawo „habeas corpus.“ Zczasem rzecz poszła w odwłokę, niemal w zapomnienie; sprawato nie zakończona niby jeszcze, poszukiwana nakazane są przez władze, ale nikt już ich nie czyni. Papieru zapisano moc wielką, łez ludzkich wyciśnięto również wiele, a nici najmniejszej, któraby naprowadziła na ślad prawdy, nie odkryto. Za jedyną nić taką władze uważają najprzód dwóch uwięzionych ludzi, z których jednym jest Kazimierz. To też nie chcą wypuścić ich z ręki. Dotąd jeszcze pozostają oni w więzieniu zapomnieni prawie...
Sylwester wyrzekł ostatnie słowa nieco ciszej, niż mówić zaczął. Oczy jego zwilgotniały, twarz
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.
— 208 —