Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.
—   209   —

zarumieniła się poczuciem żalu i oburzenia. Salunia powstała i westchnęła także, poczem wzięła za ręce nawpół już śpiące dzieci, i poprowadziła je w głąb domu. Pomiędzy dwoma mężczyznami pozostałymi przy kominie, panowało chwilowe milczenie.
— Jak dawno... zaczął głos wychodzący z cienia, który spływał od gzemsa komina. Głos ten nie dokończywszy pytania, umilkł nagle. Dla czego wymówienie tego pytania było mu tak trudnem? Wszak przed godziną chciał już je zadać Krystynie, i nie mógł dokończyć swej myśli; teraz także nie od razu ją dokończył.
— Jak dawno — zaczął znowu po chwili — popełnionem zostało owo fałszerstwo?
— Przed dziesięcioma laty — odpowiedział Sylwester.
— Przed dziesięcioma laty — powtórzył głos wychodzący z cienia; ludzie więc o których pan mówisz, dziesięć lat już przebywają w więzieniu?
— Tak, panie, dziesięć lat, bardzo im zapewne długich i ciężkich.
— Dziesięć lat!
Byłto znowu głos Dembielińskiego, który wymówił dwa ostatnie wyrazy, tylko cichszy nieco i mniej dźwięczny niż ten, jakim zwykł był przemawiać piękny, świetny, laurami okryty dyplomata.