swej, jak pompatycznie wyrażał się, pracowni. Tegoż dnia jeszcze udałem się do wskazanego miejsca; znalazłem izbę pustą i zimną, kilka sztalug z bardzo lichemi eksperymentami sztuki malarskiej, i dwudziestoletniego zaledwie młodzieńca, z jasnemi nizko na ramiona opadającemi włosami, postacią kształtną lecz wychudłą, i rozmarzonym wzrokiem błękitnych, jakby nawpół tylko przytomnych oczów. Przyszedłem do młodego malarza pod przybranem imieniem, nie wiedział kto jestem, nie czuł tedy potrzeby uniżać się i pochlebiać. Po godzinie rozmowy przekonałem się, że byłto człowiek, który wiele przeczuwał ale nic nie umiał; poryw do sztuki był w nim zupełnie szczery i wrodzony, ale zbłąkany zarozumiałością rodzącą się zwykle z braku wiedzy. Obraz, którego nabycie proponował mi, był utworem wielce lichym pod względem artystycznego wykonania; ale czuć w nim było prawdziwy zapał, myśl usiłującą wydobyć się z pieluch nieumiejętności, nakoniec pewną gorączkę tworzenia, która raz rozjaśniona i w karby ujęta, zamienić się mogła w żywe i wyższe natchnienie. Przy końcu odwiedzin mych powiedziałem młodemu człowiekowi, kim byłem. Zmieszał się bardzo i rozgniewał trochę; ale samo to rozgniewanie się dobrze o nim świadczyło. Pogodziliśmy się wkrótce, i zaprzyjaźnili ze sobą szczerze. Szedłem tam z myślą skłonienia go do obrania innego zawodu, niż ten
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —