Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.
—   217   —

przykrym wyrazem. Ale młoda gosposia zajęta była krzątaniem się około przyrządzenia dla przybyłego najwygodniejszego miejsca i najsmaczniejszego posiłku. Przysunęła do ognia wygodne krzesło z poręczami, i postawiła przy nim mały stoliczek, na którym zjawiła się wnet spora filiżanka napełniona gorącą, miły zapach wydającą kawą, parę garnuszeczków wybornej śmietanki ozdobionej grubym żółtawym kożuchem, i koszyk z bułkami i sucharkami. Zanim skończyła te wszystkie przygowania, Suszyc zdołał już nakoniec umieścić strzelbę swą w kącie pokoju, i zwrócił się twarzą do obecnych. Salunia wzięła jego rękę i podniosła ją do ust. — Usiądź mój ojcze, — rzekła, — i wypij filiżankę gorącej kawy. Musiałeś porządnie zziębnąć i zmęczyć się. Uszedłeś blizko milę w tak chłodny i wilgotny wieczór.
Suszyc nachylił się, i blade usta przytknął do czoła córki. Pocałunek był krótki; znać było, że usta, które go dawały, nie były przyzwyczajone go pocałunków, albo też oddawna od nich odwykły.
— Jesteś najlepszą córką pod słońcem — rzekł zasiadając na podanem sobie krześle; kiedyś była jeszcze w domu, powinienem był zamiast Piękną, przezwać cię Dobrą.
— O mój ojcze! — zawołała Salunia rumieniąc się do szkarłatu — nie wspominaj o tej nazwie, która czyniła mi kiedyś tyle przykrości.