Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.
—   218   —

— Co do mnie — śmiejąc się zawołał Sylwester — myślałem zawsze i myślę, że Saluni należą się obie te nazwy.
Młoda kobieta śmiała się także; jedną ręką objęła szyję męża, drugą zamknęła mu usta. Suszyc powiódł wzrokiem po ich twarzach, potem zwrócił się do Dembielińskiego.
— Czyś pan widział kiedy podobnie zabawne małżeństwo? Kochają się, naprawdę się kochają!
— Widokto prawdziwie wzbudzający zazdrość — rzekł z uśmiechem Dembieliński.
Suszyc zatopił w twarzy mówiącego swoje zimne, blade, zapadłe oczy. — Ton jakim pan wyrzekłeś te słowa, przypomniał mi mocno jedną z chwil mego życia. Było to, niepamiętam już przed ilu laty, znajdowałem się w towarzystwie pewnego młodzieńca, którego natura obdarzyła najhojniejszemi darami piękności, siły, energji, talentów i t. d. Co do mnie, miałem już wtedy siwiejące włosy, a za sobą, przed sobą, w głowie, w sercu i w kieszeni nie widziałem nic, prócz wielkiego wprawdzie ale samotnego zera. Owoż młodzieniec o którym mówię, wywnętrzał się przedemną z żądań swych i nadziei, opowiadał o mocy żywotnej którą czuł w sobie, o słusznych według niego pretensjach, które rościł do życia. Ja, którym już wtedy nie miał żadnych pretensyj, oprócz do takiego chyba spokoju, jakiego używa ślimak w swej skorupie, a jakiego czło-