Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.
—   219   —

wiek nigdy zresztą używać nie może; słuchałem tych ambitnych marzeń młodzieńca, spoglądałem na ten namiętny pęd z jakim pyszny umysł jego leciał ku najwyższym szczytom chwały i powodzeń, i nie wiedząc sam dla czego wydeklamowałem głośno: „O młodości! śnie mój złoty, śnie na kwiatach.“ Czym pomyślał wtedy o własnej mojej młodości, i o jakichś tam własnych maluczkich pretensjach, jakie sam kiedyś rościłem do życia, nie wiem; pamiętam tylko, żem zadeklamował wyżej wspomniony wiersz, takim samym zupełnie tonem, jakim pan patrząc w tej chwili na tę oto czułą i wesołą parę, wymówiłeś: „jestto widok godny zazdrości.“
Przez cały ciąg mowy Suszyca, powieki Dembielińskiego były spuszczone; po ustach jego przewijał się uśmiech niedbały i obojętny, ale sprzeczający się nieco z wyrazem zmęczenia, które cechowało twarz jego zawsze, ile razy czarne, dumne oczy kryły się pod zasłoną spuszczonych powiek. Podniósł oczy, i nieodpowiadając bezpośrednio na słowa Suszyca, wymówił zwolna.
— A od owego czasu jakże się panu powodziło na świecie?
— Wybornie, szanowny panie! — zawołał Suszyc — zupełnie tak jak powodzi się wiorstowemu słupowi przy pocztowej drodze. Obok niego przelatują powozy, trąbki pocztyljonów grają wesołe pobudki,