linieckich lasów urządzam obławę na tego ptaszka.
— Nie zrobisz tego, Sylwestrze! — zawołał Suszyc.
Tym razem zagadniony ze zdziwieniem spojrzał na mówiącego. — Dla czego, ojcze? — zapytał.
Suszyc spuścił oczy i milczał chwilę; nie łatwo mu snać było o odpowiedź.
— Dla tego — wymówił nakoniec, — że złoczyńca ten, to widmo... urojenie... Któż rozsądny urządzać może obławy na widma?
— Drogi ojcze — ozwała się Salunia, — pan Dembieliński spotkał dziś i widział tego człowieka.
— Pan Dembieliński — z żywością odparł Suszyc — jest mieszkańcem wielkiego świata, zna tylko czarne fraki i wyperfumowane batystowe koszule. Gruba odzież i ogorzała twarz mogły mu wydać się strasznemi przez porównanie z wykwintem do którego przywykł.
Dembieliński, który w milczeniu słuchał dotąd rozmowy, odezwał się. — Przebacz mi łaskawy panie, że ci zaprzeczę. Inaczej wcale wygląda człowiek ubogi ale spokojny, a inaczej złoczyńca. Nie trzeba odbywać długich studjów nad zbrodnią, aby módz wyczytać jej ślady w obliczu ludzkiem.
Suszyc wpatrzył się w mówiącego dziwnem spojrzeniem; był w niem gniew głuchy i żal jakiś głęboki, i paląca jakaś niespokojność. Spojrzenie to zdawało się mówić: „Szalony! sam nie wiesz co
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.
— 223 —