Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.
—   224   —

czynisz“, i zdawało się mówić także: „gdybyś wiedział o znaczeniu słów twych, nie wyrzekłbyś ich nigdy.“ I zdawało się mówić jeszcze: „Biada mi!“ A jednak spojrzenie to nie zawierało w sobie żadnej groźby, nie mowiło wcale: „biada tobie, który to mówisz!“ Owszem, im dłużej Suszyc patrzył na tę twarz męzką, piękną, dumną, jakby chwała i tryumf założyły na niej swe siedlisko; nawpół zanurzoną w cieniu a nawpół rozgrzaną jaskrawym blaskiem ognia, — tem więcej blade źrenice jego stawały się głębokie i zamyślone, miękły jakby i łagodniały. Po chwili opuścił oczy, i siedział chwilę nieruchomy, jakby ważąc coś i obliczając w głowie. Nagle zwrócił się do córki.
— Gdzie są dzieci? — zapytał.
— Śpią, ojcze.
— To szkoda, chciałbym widzieć je teraz. Od pewnego czasu przepadam za niewiniątkami...
Mówił to uśmiechając się już jak zwykle. Wstał i postąpiwszy parę kroków, zabierał z kąta pokoju swoją strzelbę.
— Jakto ojcze — z żalem zawołała Salunia — idziesz więc naprawdę.
— Idę moje dziecko, naprawdę — odpowiedział, i zaczął nakładać paltot.
Sylwester zbliżył się i ujął go za rękę.
— Ojcze — rzekł łagodnie ale z powagą — nie rób nam tego zmartwienia, nie idź!