Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.
—   227   —

dworowi, drugie w głąb lasu, stanęli. Suszyc nagłym ruchem zwrócił twarz ku Dembielińskiemu.
— Po coś pan tu przyjechał? — zapytał cicho i prędko.
Zapytany zaśmiał się półgłosem, i odpowiedział wzajemnem pytaniem. — Czy sądzisz pan, że mam się czego lękać? Nie — dodał po chwili podnosząc głowę — nie lękam się niczego. — Głos jego lubo zniżony miał brzmienie zimne i dumne.
— Po coś pan tu przyjechał? — ciszej jeszcze, po raz drugi zapytał Suszyc — czy myślisz, że ciosy sięgać nie mogą głów tak wysoko podniesionych jak twoja?
— Czy myślisz pan — wzajemnem znowu pytaniem odpowiedział Dembieliński — że głowie mojej zagraża cios jaki?
— Nie myślę tak, ponieważ możność rzucenia ciosu na głowę pańską w mojem jest ręku, w mojem tylko, a w niczyjem innem. Ale myślałem o trafie... któż za traf ręczyć może?... Pradziadowie nasi układali niekiedy wielce mądre przysłowia, a jedno z tych powtórzę teraz panu: „strzeżonego Pan Bóg strzeże“...
Gdy Suszyc to mówił, na twarz Dembielińskiego wybił dziwnie ironiczny wyraz. Coś pogardliwego błysnęło w śmiałych jego oczach, dumna warga odgięła się urągliwie.