Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
—   245   —

— W Australji, — wymówił Suszyc, i zwolna spuścił spojrzenie ze srebrnej chmury na twarz stojącego przed nim człowieka, brzydką, odrażającą wyrazem chciwości, z jaką pochwytywał każdy wyraz z ust jego wychodzący.
— Ty kłamiesz! — zawołał włóczęga.
— Jedź do Australji i przekonaj się o prawdzie słów moich, — odpowiedział Suszyc, i uczynił takie poruszenie, jakby zabierał się do odejścia. Na twarzy jego zimnej i nic niewyrażającej przez cały ciąg rozmowy, zapanował teraz wyraz nieprzezwyciężonego wstrętu. Usta jego zwarły się mocno i wykrzywiły trochę, na czoło i policzki wystąpiło mnóstwo krzyżujących się, drgających zmarszczek. Czy widok srebrnej chmury, chyżo płynącej pod promienistym firmamentem, i szczytu drzewa kołyszącego się nakształt wysmukłej, niebieskiej pochodni, wzmogły w nim i do niezwalczonej mocy podniosły tę odrazę, nad którą dotąd panować umiał?
— Dobranoc, — rzekł krótko, — radzę ci zmienić miejsce pobytu.... Inaczej, jutro lub pojutrze ten biedny strażnik schwyci cię za gardło tak, jak gdyby był jeszcze z ciała i kości....
Mówiąc to odchodził. Ale włóczęga, którego twarz wykrzywiła się przykro pod ognistym zarostem, zaklął głucho i parę kroków postąpił za nim.
— Jakto? — krzyknął, — odchodzisz już?