Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.
—   253   —

ręce na szyję, i głowę opierała na jego piersiach. On jej nie dawał pieszczotliwych słów ni pocałunków, ale widziała że gdy patrzał na nią, gorące iskry zapalały się w pobladłych jego źrenicach, i zmarszczki znikały ze zwiędłego jego czoła. Czuła że kochał ją, choć jej o tem nie mówił nigdy; czuła także, iż przynosiła mu pociechę podobną do kropli rosy, upadającej na zeschłą śród skwaru trawę. Całem sercem swem naiwnem a jednak głębokiem kochała ojca, tego steranego, szyderskiego człowieka, który gdy był z nią, przestawał być steranym i szyderskim. Kilka razy mówiła mu o swej miłości, o zwątpieniach które ją trapiły, o niezmiernem oddaleniu w jakiem widziała spełnienie się swych prawych pragnień. Ojciec jej słuchał milcząc; ale gdy skończyła, patrzał jej w twarz głęboko, i mówił: „czekaj!“ Ona za to jedno słowo była mu tak wdzięczną, że chciałaby całować mu stopy i kolana. Ale jeżeli serce jej wybuchało potokiem gorących słów i pieszczot, ojciec usuwał ją zlekka od siebie, i mówił proszącym niemal głosem: „kochaj mię zdaleka.“ Człowiek ten pojmował snać piękne uczucia serca i wysoko je sobie ważył; ale oznaki tych uczuć raziły go przykro, jak błyskawica razi oczy kogoś, kto długo pozostawał w grubych ciemnościach. Nakoniec przybył Sylwester i pojął ją za żonę. Do ślubnego ołtarza towarzyszył jej tylko ojciec; matka nie przypięła jej do