Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.
—   260   —

z czołem na dłoni, z oczami wpatrzonemi w jeden punkt przestrzeni. Przed nim leżały nawpół zapisane arkusze papieru i mappy, z drobiazgową dokładnością ukazujące dalekie lądy i wody; ale on po kilku zaledwie chwilach pracy wypuszczał pióro z roztargnionej ręki, i wzrok pociągany ku krainom własnego wnętrza, odwracał od kart napełnionych nazwami odległych krajów świata. Praca zewnętrzna, której przez lat tyle oddawał się z zapałem, z gorączką obudzaną i podtrzymywają żądzą sławy i wielkości, przemieniła się w nim teraz w cichą pracę wewnętrzną, której wynikiem bywa częstokroć głębokie ukorzenie się człowieka przed tem, co dotąd lekceważył i wyśmiewał; szczere w obec siebie samego przyznanie się do swej małości, która pomimo wszelkich otrzymanych chlub i odniesionych tryumfów, w obliczu prawd jedynie wysokich i wszechludzkich nie przestała być małością. Godziny nocne upływały jedna za drugą, a człowiek ten siedział nieruchomy, pogrążony w bezdennych zda się dumaniach, wsłuchany w głosy rozmawiające, — kto wie? bojujące może w jego wnętrzu — i w tę głęboką, uroczystą ciszę, która otaczała go zewsząd, przerywana tylko szumami wichrów, śpiewających w przestrzeni pieśń poważną, posępną, nieraz i smutną, lecz zawsze potężną. Któż odgadnie jaką mową przemawiała doń ta cisza, dotąd mu nieznana; jakim myślom i jakim uczuciom jego wtó-